fot. Andrzej Szwarc
Andrzej Szwarc przechodzi na emeryturę. „Najlepszy zawód świata. Trener piłkarski jest jak ogrodnik”
Dr hab. Andrzej Szwarc, prof. AWFiS, zasłużony trener i edukator przechodzi na emeryturę. Przebiegliśmy się sprintem przez piłkarską przygodę Andrzeja Szwarca. Pomorski Związek Piłki Nożnej był jej bardzo ważnym składnikiem obok Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu im. Jędrzeja Śniadeckiego w Gdańsku i macierzystego Bałtyku Gdynia. Przy Alei Zwycięstwa a potem przy ulicy Uczniowskiej pan Andrzej zawsze czuł się jak w domu i to się nie zmieni.
Kariera piłkarska
- Można powiedzieć, że byłem wielką, zawiedzioną nadzieją Bałtyku Gdynia, którego jestem wychowankiem. Ojciec zaprowadził mnie na Olimpijską jako 10-latka, to będzie już 55 lat temu. Byłem częścią drużyny, która miała ogromne sukcesy juniorskie, było trzecie miejsce i piąte w Mistrzostwach Polski Juniorów Starszych. Nie miałem jeszcze 17 lat, gdy grałem z zawodnikami dwa lata starszymi jak Stasiu Melcer, Adaś Walczak, Andrzej Zgutczyński. Byłem obrońcą, który posługiwał się równie dobrze obiema nogami - prawa, lewa bez różnicy.
- Moją karierę de facto zakończyła kontuzja. Trener Marian Geszke wystawił mnie w meczu pucharowym w Choczewie. Graliśmy z niżej notowanym rywalem, męczyliśmy się, była dogrywka. Pamiętam jak dziś, to była 108 minuta, wyszedłem do głowy. Jeden z rywali władował mi się łokciem w twarz, poszła kość jarzmowa, żuchwa, mogłem oko stracić. Rehabilitacja trwała ponad rok, potem grywałem sporadycznie jako grający trener. Dlatego ta nadzieja Bałtyku, o której mówiłem pozostała niespełniona.
- Miałem wtedy zaledwie 25 lat, już byłem związany z AWF w Gdańsku, zupełnie naturalnie z zawodnika stałem się trenerem. Instruktor sportu w piłce nożnej, trener klasy II w piłce nożnej, trener klasy I w piłce nożnej, potem trenerem klasy mistrzowskiej. Później poprzedni prezes PZPN zmienił cały system licencji, ale i w nim się dobrze odnalazłem.
Trener Bałtyku Gdynia
- Za komuny SKS Bałtyk Gdynia to była potęga. To była szósta wielosekcyjna organizacja sportowa w Polsce. W 1988 r., gdy Bałtyk po raz ostatni opuszczał Ekstraklasę pomagałem pierwszemu trenerowi Włodzimierzowi Jakubowskiemu. Nowy system nie obszedł się z SKS dobrze, stocznia się wycofała i Bałtyk powoli szedł w dół. Druga liga, potem trzecia. Przejąłem pierwszą drużynę na niespełna rok (1996 r.), ale to było coraz bardziej bez sensu. Musieliśmy sprzedawać zawodników, żeby przeżyć. Krzysztofa Szurę, Andrzeja Goleckiego potem Andrzeja Bledzewskiego. Pół roku po odejściu jeszcze tam przyjeżdżałem, by wreszcie się odciąć.
SMS i Sebastian Mila
- Od zawsze tak było, że AWF był dodatkiem do pracy trenerskiej, ale u mnie tak się stało, że w związku z rozkładem w Bałtyku praca naukowa wyszła na pierwszy plan. Tutaj - obok AWF, gdzie siedzimy - chłopcy chodzili do liceum, w którym byłem trenerem i dyrektorem ds. sportowych (Ośrodek Szkolenia Sportowego Młodzieży w Gdańsku).
- Ten system SMS-ów był dobrze wymyślony. Michał Globisz był selekcjonerem tej kategorii wiekowej. Zaczynał selekcję od 14-15 roku życia. Globisz zajmował się północą, Mirosław Dawidowski miał pod sobą centralną Polskę, Dariusz Wójtowicz - Polskę południową. Mieliśmy przejrzanych wszystkich w danym roczniku. Nie było szansy, żeby ktoś się prześlizgnął przez sito selekcyjne. Do czwartku chłopcy trenowali u nas, w piątek jechali do swoich klubów grać mecze. Efektem był w 1999 r. tytuł wicemistrza Europy do lat 16, a w 2001 r. mistrzostwo Europy do lat 18.
- Tu w Gdańsku mieliśmy m.in. Łukasza Nawotczyńskiego, Łukasza Mierzejewskiego i Sebastiana Milę.
- Z tym ostatnim pracowałem nad jego słabszą nogą prawą, która służyła tylko do podpierania się. Miałem ogromną satysfakcję, gdy on w jednym z pierwszych meczów w seniorach Lechii Gdańsk tą nogą strzelił bramkę. Sebastian miał mądrego ojca, Stefana który też grał w piłkę. Dzięki niemu zrobił karierę, o której nawet nie śmiał marzyć. Nie podpalał się, tylko krok po kroku szedł po swoje, a taki Nawotczyński poszedł od razu do Wisły Kraków i słuch po nim zaginął.
Trener jak ogrodnik
- Jak rozmawiamy o Sebastianie wracają wspomnienia. Już zawsze będę trenerem, ale teraz myślę, że najlepsza praca jest z dziećmi do lat 16. Widzisz jak oni rosną. Najpiękniejszy okres jaki może być dla trenera, gdy prowadzisz ludzi i kształtujesz ich osobowość. Widzisz jak ona się zmienia.
- Takie dzieci małe nie potrafią nic, a potem pracujesz z nimi i nagle stają się piłkarzami. Świetne uczucie to obserwować. Ten okres budowania, uplastyczniania tych młodych ludzi to jest najpiękniejszy czas. Chcesz być szczęśliwy jeden dzień? Upij się. Miesiąc? Ożeń się. Jeżeli chcesz być szczęśliwy całe życie, zostań trenerem albo ogrodnikiem. To jest chińskie przysłowie.
- Człowiek patrzy na drużynę, siedzi ponad 20 osób, myśli: co ja mogę z nich wyciągnąć? Na tego nakrzyczę, tego pogłaszczę, zupełnie jak ogrodnik – ten kwiat podleje, a ten niekoniecznie.
- Jestem szczęśliwy, że mogłem uprawiać ten piękny zawód na przyzwoitym poziomie, nie każdy ma tyle szczęścia. Chcę podkreślić, że zwłaszcza na tych młodzieżowych etapach jest to zawód ogromnie niedowartościowany. Przez co robi się to trochę hobbystyczne, trochę jest ludzi przypadkowych itd. Co nie zmienia faktu, że trener i ogrodnik to szczęśliwi ludzie. Dwa najlepsze zawody świata.
Pomorski Związek Piłki Nożnej
- Od 1984 r. związany byłem z AWF. Gdy SMS się rozpadł napisałem habilitację. Na uczelni przez cztery lata byłem dziekanem. Różne rzeczy się działy na AWF, ale gdy się uspokoiło i ustabilizowało, zgłosił się do mnie Jacek Dziubiński, znany głównie z tego, że był trenerem w Arce Gdynia. Ścieraliśmy się na boisku, Arka szła do góry, Bałtyk w dół, ale lubiliśmy się i szanowaliśmy. To śp. Jacek wciągnął mnie do pracy dla Pomorskiego Związku Piłki Nożnej. On był wtedy wiceprezesem do spraw szkolenia, prezesem był Radosław Michalski, a Tomek Bocheński był od spraw organizacyjnych.
- Najpierw zostałem trenerem-koordynatorem, w drugiej kadencji Radka wiceprezesem zarządu, gdy Jacek niestety odszedł, ja wszedłem w jego buty. Zbigniew Boniek, gdy był prezesem PZPN pozmieniał zasady trenerskie i każde województwo miało mieć koordynatora ds. szkolenia. Cały czas byłem w AWF więc z Tomkiem Borkowskim podzieliliśmy się tak, że on zajął się kursami, relacjami ze szkołą w Białej Podlaskiej, a ja miałem pod sobą licencje trenerskie i komisję szkolenia.
- Nie potrafię wskazać najlepszego momentu pracy w związku. Czułem się w nim jak u siebie, jak ryba w wodzie. Zawsze czułem, że jest szacunek wobec pracy trenera. Fajne były konferencje ze znakomitymi trenerami, udało nam się w związku gościć prawie wszystkich selekcjonerów w roli edukatorów. Byli Wojciech Łazarek, Paweł Janas, Jerzy Brzęczek, Czesław Michniewicz, Michał Probierz. Był Avram Grant, który prowadził Chelsea. To było twórcze i budujące.
Trener dziś i kiedyś
- Postęp jest nieunikniony i pewne rzeczy trzeba delegować. Kiedyś drużynę prowadziło dwóch trenerów i maser, dziś te kompetencje delegujesz. Można na to patrzeć dwojako. Pierwszy trener nie może być specjalistą od wszystkiego, dlatego dobrze jak masz do pomocy kogoś od przygotowania motorycznego, jak masz fizjologa czy psychologa. W teorii cały czas patrzysz co się dzieje, kontrolujesz proces. Ale czy na pewno taka delegacja zadań oznacza kontrolę? Tutaj dochodzimy do praktyki, czy trener motoryki w 100% przekaże to czego oczekuje pierwszy szkoleniowiec? Jeśli zawodnik słyszy, że coś mówi mu trener motoryczny to ma inny wydźwięk niż mówi główny coach, prawda?
- Ta dawna szkoła była prostsza, nie było takich wymyślnych wymagań jak dziś, tego wymyślania piłki nożnej na nowo. Piłkę się odbierało w sposób bardziej naturalny. Masz piłkę - to zagraj. Nie masz piłki – to wyjdź na pozycję. Dziś 60% starych trenerów na konferencjach nie wie o czym jest rozmowa.
- Oczywiście do wszystkiego można ludzi przyzwyczaić, przygotować, ale to musi potrwać. Jestem zdania, że jak się nie będzie zasuwało to nie będzie efektu.
- Człowiek musi przekraczać granice. Jeśli zawodnik nie dostanie po garach w tygodniu, no to potem nie będzie lepszym piłkarzem. Jak się będziemy głaskać, to będzie fajnie, ale przez dwa miesiące, a potem co? Nie na tym to polega.
Emerytura
- Piłka nożna jest obecna w moim życiu od 55 lat, nie znam innego. Bardzo dobrze mi się pracowało w Pomorskim Związku Piłki Nożnej, ale przyszedł taki moment, że już nic nie muszę. Wciąż jestem na uczelni i mam wsparcie, które wypracowałem przez lata. Wciąż jestem edukatorem, kontakt z trenerami zawsze będę miał. Mogą liczyć na pewną dozę sarkazmu z mojej strony.
- To jest kluczowe w tej pracy, to najbardziej lubię i to wiedzą ci, którzy mnie znają, że jak kogoś lubię to pozwalam sobie na bardziej kąśliwe uwagi. Mimo, że odchodzę ze związku, zostaję przy piłce, nadal będę edukować, zawsze chętnie pojadę na mecz i pogadam z kolegami po fachu.
Trenerze, w imieniu całego Pomorskiego Związku Piłki Nożnej dziękujemy serdecznie za te wszystkie lata współpracy!